Jadąc z Mrągowa trzeba kierować się na Piecki, później jeszcze tylko 5 km i jesteśmy w Dobrym Lasku – miejscu, w którym piłkarską karierę zaczynał Przemysław Kulig.
Z Przemkiem spotkaliśmy się właśnie w jego rodzinnej miejscowości, do której wrócił po zakończeniu piłkarskiej kariery. Stop. Sorry, Przemek dalej gra. Występuje w A-klasowym Żaglu Piecki, dla którego w tym sezonie strzelił 19 bramek 🙂 Niedawno wrócił z Madrytu gdzie przebywał na stażu z grupą kursantów, szkoły trenerów dla byłych zawodników ekstraklasy. Do ekipy #TuZaczynałem dołącza pierwszy obrońca, choć tak naprawdę teraz i kiedyś grał w ataku, a nawet… na bramce. Swoją historię opowiada Przemysław Kulig!
Jak wyglądały Twoje początki z piłką?
Jak to na małych wioskach bywało, robiliśmy wszystko, żeby grać w piłkę. Kiedyś największą karą, jaką można było dostać to szlaban na wyjście z domu. Teraz jest odwrotnie – dzieci trzeba przekonywać do wyjścia na podwórko, ponieważ istnieją telefony, laptopy, tablety. Aczkolwiek to raczej nie jest wina dzieci, a rodziców. Nie pamiętam tego zbyt dokładanie, ale z tego, co opowiadała mi mama, zacząłem grać w piłkę w wieku pięciu lub sześciu lat.
Najczęściej grałeś sam, czy z kimś?
W wiosce mieszkało sporo dzieci. My nie tylko graliśmy w piłkę, ale także w inne gry. Mieliśmy nieopodal boisko, na którym mecze rozgrywał lokalny klub, występujący w A-Klasie – Darz Bór Dobry Lasek. Chodziliśmy tam na treningi. Było też jedno boisko w lesie, które było umiejscowione na pochyłym terenie. Sami robiliśmy bramki z tego, co było dostępne, czyli np. ze sznurków czy czegokolwiek innego i graliśmy siedmiu na siedmiu. Często wraz z leśniczym rozpalaliśmy wspólnie ognisko. Gdy przychodziła zima, robiliśmy mniejsze bramki i graliśmy w hokeja. Graliśmy także w podchody, w dwa ognie. Lubiłem także tenis stołowy. Grałem nawet na dosyć wysokim poziomie, bo uważam, że zajęcie III miejsca w województwie w turnieju Gazety Olsztyńskiej to zawsze jakieś osiągnięcie. Z czasem musiałem dokonać wyboru – piłka albo tenis stołowy. Wyszło tak, że poszedłem w kierunku piłki.
Powiedz nam parę słów o klubie z Dobrego Lasku.
Był to klub A-Klasowy. Istniał on przez jakieś dwadzieścia parę, może trzydzieści lat. Obecnie nie ma tego klubu na piłkarskiej mapie. Boisko nadal istnieje, ale nie dzieje się na nim nic. Grając w juniorach był taki okres, że występowałem na pozycji… bramkarza! Trwało to chyba rok, lecz potem występowałem już jako zawodnik z pola jako napastnik.
Pamiętasz swoją pierwszą piłkę i pierwsze buty?
Kiedy byłem w szkole podstawowej, graliśmy w turnieju „Piłkarska kadra czeka”. Mama na ten turniej kupiła mi na rynku buty w całości z gumy. Pierwsze oryginalne buty piłkarskie otrzymałem będąc w Stomilu Olsztyn. Zawsze nosiłem buty o rozmiarze 42 i 2/3. Dostałem „World Cup’y”, które były dla mnie trochę za duże, ale nie zwracałem na to uwagi. Trenowałem w nich pomimo twardego podłoża. Móc nosić takie buty było dla mnie czymś wyjątkowym. Pierwsze ochraniacze pochodziły z lumpeksu. Dzieliłem je z bratem.
Twój brat też grał w piłkę?
Tak. Graliśmy razem w Dobrym Lasku. Niestety któregoś razu doznał kontuzji i postawił na naukę.
Kto był Twoim pierwszym trenerem?
Wiesiek Domian założył klub Darz Bór. Był też trener Rudzki. Nieopodal znajdował się klub Żagiel Piecki, w którym grał mój brat. W wyniku przekształceń Darz Boru klub przeniósł się do Piecek, zaś Żagla nie było, ale potem okazało się, że to Darz Bór upadł teoretycznie, a nastąpiła reaktywacja Żagla.
Kolejnym Twoim klubem była Mrągowia Mrągowo. Jak się tam znalazłeś?
Miałem czternaście czy piętnaście lat. Trenerem był pan Pindur. Drużyna występowała w makroregionie. Byłem w takiej sytuacji, że rodzice finansowali mnie i tata mógł decydować, gdzie będę grał. Chciałem przejść do Mrągowii, ale kluby z niższych lig robiły problemy, ponieważ żądali oni pieniędzy, bądź nie chcieli puścić zawodnika. Mogłem trafić do Mrągowa nieco wcześniej, ale działacze w Dobrym Lasku robili nieco „pod górkę”. Mrągowia była wówczas klubem występującym bodajże w lidze okręgowej. W Mrągowii nie grałem zbyt długo. Byłem tak jakby cały czas zawodnikiem Darz Boru, a kluby wciąż nie mogły się dogadać.
Potem był Stomil.
Tak. Pan Jarguz, którego poznałem przez rodziców, dzięki swoim znajomościom pomógł mi trafić na testy do Stomilu, którego trenerem był Mieczysław Broniszewski. Zacząłem trenować z pierwszym zespołem Stomilu, mając około 16 lat. Wymóg był taki, że musiałem zmienić szkołę, zamieszkać w internacie. W grę wchodziło tylko wypożyczenie, ponieważ Darz Bór nie chciał się mnie definitywnie puścić. Stomil chciał dać w zamian za moją kartę zawodniczą trochę sprzętu mojemu macierzystemu klubowi, ale w Dobrym Lasku chciano na mnie zarobić nie wiadomo ile. Takie były praktyki w klubach niższych lig. Założyłem sprawę w OZPN-ie o moją kartę zawodniczą i tę sprawę wygrałem. Wtedy występowałem w jednym z dwóch zespołów rezerw Stomilu. Do Stomilu przychodziłem jako napastnik, ale trener Broniszewski zrobił ze mnie bocznego obrońcę. Następnie trenerem został Bogusław Kaczmarek. Ja widząc, że nie mam zbyt dużych możliwości „zawojowania” tutaj, nie ze względu na brak ambicji, a ze względu na to, że chciałem jak najwięcej grać.
Jak trafiłeś do Jezioraka Iława?
Tak, jak wspomniałem, chciałem grać jak najwięcej, więc wraz z panem Jarguzem pojechałem na testy do RKS Radomsko, który był klubem pierwszoligowym. Kiedy tam przyjechaliśmy moim oczom ukazało się ogromne pomieszczenie w budynku. Były tam też bardzo nietypowe meble. Na mnie zrobiły one spore wrażenie zwłaszcza, że byłem wtedy młodym chłopakiem. Dość powiedzieć, że już zamieszkałem w Radomsku, ale ostatecznie nie zostałem tam na dłużej i wróciłem na Warmię i Mazury. W sezonie 2000/2001 trafiłem do Jezioraka Iława. W Jezioraku byli m.in. Tomasz Zakierski, Piotr Dymowski czy Marek Zawada. Grałem tam przez rok w III lidze. Były tam niestety problemy finansowe. Pamiętam, że w jednym z meczów, chyba w Lubawie, otrzymałem czerwoną kartkę i pauzowałem przez 2 czy 3 mecze. Nie chciałem tam dłużej zostać, ponieważ mój pobyt finansowali rodzice i wróciłem do Mrągowa. Wróciłem do Mrągowii, gdzie trenerem był ś.p. Tadeusz Tyczyński. Wtedy byłem już na stałe zawodnikiem Mrągowii, która występowała w rozgrywkach IV ligi. Miałem fajną sytuację, ponieważ mogłem odejść w każdej chwili z Mrągowa w przypadku pojawienia się oferty z wyższej ligi. W międzyczasie pojechałem na testy do Eintrachtu Braunschweig.
Jak to się stało?
Pewna rodzina z Niemiec przyjechała do nas na polowanie. Okazało się, że jedna z osób była udziałowcem w Eintrachcie. Rozmawiając z moimi rodzicami mój tata powiedział, że gram w piłkę. Tamten Niemiec powiedział, że może załatwić mi tam testy. Wsiedliśmy więc w samochód i pojechaliśmy na te testy. Testowała mnie potem Jagiellonia Białystok, której trenerem był Wojciech Łazarek. „Jaga” awansowała wtedy do drugiej ligi. Zagrałem w sparingu z drużyną z Litwy na pozycji obrońcy i „Baryła” stwierdził: „no, synek fajny, biega, siłę ma, może zostać”. Prezesem klubu z Białegostoku był Mirosław Mojsiuszko, zaś wiceprezesem Stanisław Bańkowski, który obecnie prowadzi szkółkę piłkarską – MOSP Białystok. Zadeklarowałem się, że zostanę w Białymstoku, ale odezwał się do mnie Eintracht z ofertą kontraktu. Po rozmowach z rodzicami, którzy sugerowali, abym nie wyjeżdżał za granicę postanowiłem związać się umową z Jagiellonią.
Jak wspominasz swój pobyt w Jagiellonii?
Pamiętam swój debiut w „Jadze” w Pucharze Ligi w meczu wyjazdowym z Arką Gdynia. Pierwszy mecz, od razu transmitowany w telewizji. Niestety w tym sezonie spadliśmy do trzeciej ligi. Zmieniono trenera, został nim Witold Mroziewski. Po rundzie jesiennej przyszedł do nas prezes i podkreślał, że nie ma pieniędzy i nie robimy awansu. W klubie się nie przelewało, nie płacono nam przez siedem czy osiem miesięcy. Znów musiałem liczyć na rodziców w tej kwestii. W połowie sezonu mieliśmy sześć punktów straty do liderującej Gwardii Warszawa. Po czterech kolejkach rundy wiosennej dogoniliśmy lidera i ostatecznie to my na koniec sezonu zajęliśmy pierwsze miejsce w tabeli. Mecze do tej pory rozgrywaliśmy na boisku przy ulicy Jurowieckiej. Po wywalczeniu awansu na mecze zaczęło przychodzić coraz więcej osób, w związku z tym przenieśliśmy się na stadion Hetmana. Do klubu przyszło parę odpowiednich osób, które sponsorowały Jagiellonię, co sprawiło, że wreszcie pojawiły się w klubie pieniądze. Trenera Mroziewskiego zastąpił Adam Nawałka. Przyszło kilku nowych zawodników, klub stał się stabilny finansowo. Były oczywiście apetyty na awans, a tamtejsi ludzie żyli futbolem, chyba jeszcze bardziej niż ma to teraz miejsce. Wtedy to wszystko tam ruszyło do przodu, czego efekty można dostrzec obecnie. Przyszedł Cezary Kulesza i poukładał całkowicie ten klub. W Jagiellonii są ludzie, którym zależy na tym, żeby w klubie było wszystko jak najlepiej. Po przyjściu Nawałki graliśmy o awans do elity. Ja grałem niemalże we wszystkich meczach, ale przyszedł Ariel Jakubowski, który grał na mojej pozycji. Postanowiłem porozmawiać z trenerem i oznajmiłem mu, że chcę odejść do Lecha Poznań, którego trenerem był Czesław Michniewicz. Pojechałem na mecz Poznaniaków z Polonią Warszawa. Skończył się on wynikiem 1:2, a Dariusz Dźwigała zdobył bramkę niemalże z połowy boiska. Miałem podpisać z Lechem roczną umowę, ale szczerze powiedziawszy bałem się.
Czemu Nawałka chciał sprowadzić kogoś na Twoje miejsce?
W sumie nie do końca wiem dlaczego. Do tej pory żyję z Adamem w dobrych stosunkach. Poświęcił mi on bardzo dużo czasu. Przykładowo, kiedy trening się kończył, Nawałka postanowił zostać ze mną dłużej i robił mi indywidualny trening, abym mógł być lepszy. Bardzo go szanuje, bo jest człowiekiem z charyzmą, który wie, że tylko ciężką pracą można coś osiągnąć, dlatego może pracował dodatkowo ze mną, ponieważ widział we mnie gościa, który miał podobne myślenie i ambicje jak on. Pojechałem do Poznania, umowa przygotowana do podpisu. Ale tak sobie pomyślałem wtedy: „Kurczę, Lech Poznań, taki wielki klub. Ja tu chyba nie pasuję”. Wiadomym też było, że klubem bardziej rządzili kibice a nie prezesi, ale to nadal Lech. Mówię: „Nie no, wracam”. Miałem przyjechać do klubu, ale spakowałem się i po prostu uciekłem. Wróciłem do Białegostoku, gdzie ludzie bardzo mnie szanowali. Postanowiłem po prostu czekać na swą szansę. Co prawda, kiedy trener ściągnął zawodnika na moją pozycję, było ciężko. Ale czasami trzeba mieć trochę szczęścia. Ariel na początku grał we wszystkich meczach, lecz doznał kontuzji i to ja wskoczyłem do składu. Był taki okres, w którym co mecz zdobywałem bramkę albo miałem asystę. Zgłosił się po mnie Górnik Łęczna…
…który występował wtedy na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
Tak. Nie ukrywam, że rozmawiałem wtedy o warunkach kontraktu zarówno z Jagiellonią jak i z Górnikiem. „Jaga” chciała wciąż awansować do Ekstraklasy. W Białymstoku chciano, abym tam został, jednak nie wykazali zbyt dużej inicjatywy, by zachęcić mnie do pozostania. Podpisałem więc trzyletni kontrakt z klubem z Łęcznej. Zadzwonił do mnie trener Nawałka i mówi: „Przemek, to prawda, że już podpisałeś kontrakt z innym klubem? Jak ty mogłeś?!”. „Tak podpisałem” – odpowiedziałem. Jagiellonia nie awansowała, a trener Płatek zastąpił Nawałkę. W Łęcznej spędziłem półtora roku, ze względu na karną degradację Górnika aż do III ligi za udział w korupcji. Wtedy miałem wrócić do Jagiellonii. Jeździłem nawet na ich mecze. Bardzo dobrze czułem się na Podlasiu. Zawsze zostawiałem dużo serca na boisku, co zauważali także kibice, którzy bardzo mnie doceniali. Była taka sytuacja, że grałem w sparingu Jagiellonii, będąc dogadany z ówczesnym prezesem Aleksandrem Puchalskim i wiceprezesem Arturem Kapelko. Miałem zostać w Białymstoku. Dzień lub dwa dni później przyjechałem, by podpisać umowę, lecz w kontrakcie była zapisana o połowę niższa kwota wynagrodzenia niż ta, o której wcześniej rozmawialiśmy. Także popełniłem błąd, ponieważ trochę niepotrzebnie w rozmowach z dziennikarzami przyznawałem, że podpiszę kontrakt z Jagiellonią.
Jednak nie wróciłeś do Białegostoku, tylko przeszedłeś do Cracovii.
Miałem wówczas także zapytania od trenera Stefana Majewskiego i miałem dylemat, co w takiej sytuacji zrobić. Postanowiłem jednak zadzwonić do trenera Cracovii, kazał mi przyjechać. Pamiętam, że miałem wtedy jeszcze rękę w gipsie. Urazu doznałem jeszcze w barwach Górnika Łęczna. Pojechałem z Cracovią na obóz do Niemiec. Byłem cały czas formalnie zawodnikiem Górnika ale otrzymałem warunkową zgodę na wyjazd. Chciałem odejść jako wolny zawodnik i czekałem na rozwiązanie kontraktu z Górnikiem. Była nawet związana z tym taka mała afera, że Krakowianie dostaną ujemne punkty, albo że zostaną zdegradowani, ponieważ niby nielegalnie grałem przez rok w Cracovii. Miałem bardzo udaną rundę w Cracovii, także to odwołanie dla mnie nic nie znaczyło, bo ten stary kontrakt zostaje, a w momencie kiedy się nie odwołuję, wracam do Łęcznej. Przyjechałem tam nawet na parę dni. Trenowałem oczywiście jedynie z rezerwami, zaś Cracovia bardzo mnie chciała. Znów dostałem pozwolenie od Górnika na wyjazd z Cracovią, tym razem do Słowenii. Trener Majewski miał już przygotowany dla mnie kontrakt. Zagrałem w kilku sparingach, zadzwoniłem do mojego ówczesnego menadżera – Czarka Kucharskiego, prosił mnie o cierpliwość. Nie chciałem zostać bez niczego, bo klub mógłby różnie się zachować wobec mnie, gdybym doznał kontuzji. Ostatecznie podpisałem pięcioletni kontrakt z Cracovią. Strzeliłem w tamtym sezonie 4 bramki. Któregoś razu spotkałem się ze współpracownikami Leo Beenhakkera, który był wtedy selekcjonerem reprezentacji Polski. Tymi współpracownikami byli Adam Nawałka i Dariusz Dziekanowski. Na tym spotkaniu usłyszałem, że jeśli utrzymam dobrą formę przez kolejną rundę, to trafię do kadry narodowej. Na swojej pozycji uznawany byłem wówczas przez część dziennikarzy za „nr 3” w kraju, po Wasilewskim i Golańskim. Potem miałem parę problemów w życiu prywatnym. W pewnym momencie odpuściłem i nie robiłem tego, co powinienem robić. Zwolniono trenera Majewskiego, przyszedł Artur Płatek. Sezon 2008/2009 zakończyliśmy na przedostatnim miejscu w tabeli i powinniśmy spaść, ale kosztem ŁKS-u Łódź, który nie otrzymał licencji na grę w Ekstraklasie, utrzymaliśmy się w niej. Za trenera Płatka grałem praktycznie we wszystkich meczach, ale w drużynie nie było moim zdaniem takiej chemii.
W kwietniu 2008 roku w meczu derbowym z Wisłą Kraków pod koniec meczu… stanąłeś na bramce. Opowiedz nam o tym meczu coś więcej.
Moim zdaniem mecze pomiędzy Cracovią a Wisłą to najlepsze derby w Polsce. Mecz rozgrywany był na stadionie Wisły. Trener Majewski wystawił mnie na pozycji obrońcy. Przegrywaliśmy 0:1 po bramce Pawła Brożka. W drugiej połowie na środku boiska był faul. Jako boczny obrońca powinienem być na swojej połowie, ale pobiegłem dalej wzdłuż linii. Arek Baran dośrodkował w „szesnastkę”, przeskoczyłem Piotra Brożka. Zauważyłem, że Mariusz Pawełek był wysunięty, przelobowałem go i piłka wpadła do siatki. Podbiegłem do kibiców Cracovii, zrobiłem „Tigera Woodsa na Reymonta”, a oni bardzo się cieszyli. Dziesięć minut później Łobodziński znów dośrodkował na głowę Pawła Brożka, a ten pokonał Marcina Cabaja po raz drugi. W doliczonym czasie gry Zieńczuk wybiegał sam na sam z Cabajem, Marcin go sfaulował i otrzymał czerwoną kartkę. No i ktoś musiał stanąć w bramce. Podszedłem więc do trenera i ławki rezerwowych, dostałem bluzę, rękawice i pobiegłem do bramki. Nie zanotowałem jednak żadnej interwencji, a mecz zakończył się zwycięstwem Wisły 2:1. Ogólnie staram się nie patrzeć w przeszłość, ale czasem fajnie zobaczyć zdjęcie, na którym jestem ubrany w strój bramkarza na Reymonta.
Co skłoniło Cię do odejścia z Cracovii do Górnika Zabrze?
W sierpniu 2009 Płatka zastąpił Orest Lenczyk. Wtedy w Krakowie remontowano stadion i swoje mecze rozgrywaliśmy na stadionie w Sosnowcu. Straciłem miejsce w składzie ale tylko i wyłącznie z mojej winy. Chciałem odejść na wypożyczenie do Górnika Zabrze i trener wiedział o tym, ale stwierdził, że to nie prezes decyduje, czy mogę odejść i powiedział, że mam zostać. Wysłano mnie zatem na mecz Młodej Ekstraklasy na mecz we Wronkach z Amicą. Rozgrzewałem się. Nagle podszedł trener i powiedział: „Nie możesz grać”. Ja na to: „Jak nie mogę?”. On z kolei odpowiedział: „Dzwonił trener, dzwonił prezes, że odchodzisz do Górnika na wypożyczenie. Bartek Ślusarski przychodzi”. To było dla mnie niezrozumiałe, bo Ślusarski gra przecież na innej pozycji. Stadion pierwszoligowego wtedy Górnika odwiedzało mnóstwo kibiców. Ryszard Komornicki wówczas trenował Zabrzan. Na pierwszym moim meczu w barwach Górnika z Podbeskidziem Bielsko-Biała pojawiło się około 16000 kibiców. W I lidze dla Górnika zagrałem w 16 meczach, strzeliłem jedną bramkę w meczu ze Stalą Stalowa Wola. Mieliśmy dosyć mocną ekipę jak na pierwszą ligę. Po 14 kolejkach mieliśmy przewagę jedenastu punktów nad ŁKS-em Łódź, zaś w następnych sześciu meczach zdobyliśmy zaledwie dwa punkty. Podziękowano za współpracę trenerowi Komornickiemu i za niego przyszedł… Adam Nawałka. Wymagał od obrońców, żeby każdy z nich grał w butach typu „wkręty”. Ja jednak zawsze grałem w „lankach”, bo u mnie to nie jest kwestia butów tylko kwestia stylu biegania. Graliśmy w pierwszej kolejce na wiosnę z GKS-em Katowice. Murawa na stadionie jest podgrzewana, zaś ktoś po prostu nie włączył podgrzewania. Adaś zobaczył w szatni, że mam na nogach „lanki” i oczywiście kazał mi je przebrać. Nie postawiłem się trenerowi i włożyłem „wkręty”. W końcowym fragmencie meczu w jednej z sytuacji uprzedziłem zawodnika gospodarzy w biegu w kierunku lecącej piłki, położył na mnie swoją rękę, będąc za mną. Nie atakowany przez nikogo źle postawiłem stopę. Poczułem ból, dograłem mecz, jednak potem zobaczyłem opuchliznę. Okazało się, że zerwałem więzadła krzyżowe. Trenowałem później przez tydzień, próbując wzmocnić mięśnie, ponieważ liczyłem, że szybko dojdę do pełnej sprawności. Kilka dni później dostałem telefon z Cracovii. W rozmowie usłyszałem, że nie mam po co wracać do Krakowa, że już mnie tu nie chcą. Górnik z kolei bardzo fajnie się zachował, ponieważ wyłożył pieniądze na moją operację. Po rehabilitacji po cichu liczyłem na to, że Zabrzanie zaoferują mi kontrakt. Miałem możliwość podpisania trzyletniej umowy z Górnikiem po zakończeniu rundy jesiennej, jednak nie miałem pewności, czy awansujemy i wstrzymałem się z tą decyzją. Chciałem poczekać do końca sezonu uczciwie i ewentualnie wtedy podpisać kontrakt. Jak wspomniałem, w Krakowie już mnie nie chciano, więc gdyby pojawiła się propozycja z Zabrza, byłbym gotów rozwiązać swą umowę z Cracovią. Na koniec sezonu poszedłem na rozmowę z prezesem i dyrektorem sportowym, którzy stwierdzili, że jest im przykro, ale nie zaoferują mi umowy ze względu na to, że nie grałem całą rundę i że byłem po kontuzji. Też zrobiło mi się przykro, ponieważ rozmawiałem z Adamem Nawałką i mówił mi coś innego, ale najwyraźniej prezesi odgórnie sami zadecydowali o tym.
Co działo się z Tobą potem?
Po powrocie do Cracovii to był „klub Kuliga”. Na początku byłem w nim ja, Ślusarski, czy Goliński. Wszyscy trenowaliśmy razem, jednak postanowiono mnie od nich odseparować. Do klubu przychodziłem 2-3 razy dziennie. Dostawałem kartkę i musiałem biegać dookoła boiska. W klubie robiono wszystko, aby mnie zniechęcić i żebym podjął decyzję o rozwiązaniu umowy. Tak nie powinno być, bo to generalnie jest mobbing, ale de facto takie praktyki w klubach są stosowane.
Ile tam wytrzymałeś?
Wytrzymałem tam dwa i pół roku. Trenowałem przez jakiś czas z rezerwami Cracovii po kontuzji. W klubie twierdzono, że nie jestem zdolny do gry, zaś wszyscy lekarze twierdzili coś innego. Zagrałem mecz w sparingu rezerw. Jeden z zawodników drużyny przeciwnej zrobił mi wślizg od tyłu. Nie wiem, po co, dlaczego. Biegłem z piłką, a on wszedł wślizgiem od tyłu. Upadłem i poczułem, że coś jest nie tak. Okazało się, że drugi raz doznałem urazu więzadeł krzyżowych w tej samej nodze, co poprzednio. Cracovia namawiała mnie, żebym nie robił operacji. Wszystko po to, by minęło sześć miesięcy, żeby ze mną rozwiązać kontrakt. Znalazłem pewnego lekarza w Łodzi. Chciałem jak najszybciej wrócić do gry. Lekarz przyznał, że tak trudnej operacji nie miał nigdy. Bał się, że jak się obudzę i będzie dokręcał mi śruby, to obawiał się, że pęknie mi kość piszczelowa. Gdyby pękła mi ta kość, skończyłbym na wózku inwalidzkim. Po operacji w klubie dalej utrudniano mi życie, proponowano obniżenie pensji. Ja zaś wytrwale przychodziłem codziennie do klubu i robiłem swoje. Miałem całą stertę pism. Potem nie przyjmowano ich, to wysyłałem je za potwierdzeniem. W pewnym momencie pomyślałem, żeby otworzyć punkt pomocy dla piłkarzy, bo doszedłem już do takiej wprawy w pisaniu pism, ponagleń. Rozmawiałem z kolejnymi trenerami zatrudnianymi w Cracovii, jak Ulatowski, Pasieka, Szatałow czy Stawowy. Niektórzy z nich chcieli, żebym wrócił do zespołu, ale nie mogli nic zrobić, ponieważ to nie oni o tym decydowali. Niestety do tej pory jest tak, że bardzo mało trenerów w Polsce decyduje o pewnych sprawach. Decydują głównie osoby, które rządzą klubem, a nie trener. Boją się też wziąć odpowiedzialność. Tacy trenerzy, jak Stokowiec czy Nawałka są treneremi, którzy decydują o ważnych sprawach. To z pewnością jest duży plus, bo jak „nie idzie”, to oni biorą porażkę na siebie, ale oni decydują. Po dwóch i pół roku w końcu doszliśmy do porozumienia i rozwiązaliśmy kontrakt. Miałem dylemat, co zrobić dalej, bo tak na dobrą sprawę mogłem dalej „jechać w Polskę”, ale wcześniej urodziła mi się córka. Postanowiłem wrócić w rodzinne strony.
Kolejnym klubem była Mrągowia Mrągowo.
Tak. Klub był w IV lidze, a jego trenerem był Mariusz Niedziółka. Byliśmy w pewnym momencie bardzo wysoko w tabeli, ale chyba w Mrągowie wystraszyli się nieco awansu i pewnie do rozgrywek trzecioligowych byśmy nie przystąpili. Tutaj grałem jeszcze jako obrońca. Po powrocie nie czułem takiego klimatu jak kiedyś. Ta „stara” Mrągowia była taka rodzinna. W tej ówczesnej próbowałem może coś podpowiedzieć, ale każdy myślał, że wszystko wie najlepiej, że najbardziej się znają. Trochę to dziwne, ponieważ mieli mnie z takim doświadczeniem i mogliby w jakimś stopniu to wykorzystać. Co pół roku niby mi dziękowali, potem chcieli, żebym wrócił. W Mrągowie niezbyt podobało mi się to, że gdy ktoś słabiej grał, to była po nim taka „jazda”. Panował niezdrowy klimat. Nieważne, czy to jest Darz Bór Dobry Lasek, Żagiel Piecki czy Mrągowia Mrągowo – to są kluby amatorskie. Czwartoligowe kluby nie są przecież w pełni profesjonalne. Niektóre z nich mają problem, aby zebrać meczową osiemnastkę. Obecnie jest taka sytuacja, że w Mrągowii grają zawodnicy z Olsztyna. Osobiście wolałbym, żeby Mrągowia opierała swój skład na zawodnikach z Mrągowa, nawet kosztem gry w A-Klasie. Teoretycznie na mecze przychodziłoby więcej osób.
Potem trafiłeś do Piecek.
W Mrągowie grałem przez 3 lata, po czym postanowiłem zagrać dla Żagla Piecki. Dariusz Piórkowski namawiał mnie do tego, żebym zagrał w Żaglu. Po jakimś czasie w końcu zdecydowałem się przyjąć jego propozycję. Przyjechałem na pierwszy trening, spojrzałem chłopakom z zespołu w oczy i zobaczyłem taką pasję i chęć do piłki. Trenerem był Radek Rogowski. Wszedłem do klubu, patrzę: kran jest, zlew jest, więc zapytałem: „Gdzie tu się można wykąpać?”. Odpowiedziano mi, że nie ma prysznica, że jest jedynie zlew i leci z niego zimna woda. Mówię: „Nie ma takiej możliwości, żeby tak dalej było”. Poszedłem do pani wójt, dostaliśmy od niej trochę pieniędzy, za co mogliśmy postawić kilka pryszniców, bojler. Nie mieliśmy także herbu. Mieszkał tu taki „lokalny Picasso”, bo tak na niego mówiliśmy i zaprojektował nam piękny herb. Jestem pewien, że żaden klub nie ma takiego herbu jak my. Zostało jeszcze troszkę pieniędzy, więc postanowiliśmy przemalować cały klubowy budynek. Na nim mamy zamontowany herb, który był tak ciężki, że chyba z piętnaście osób musiało go wciągać na rusztowanie, aby go zawiesić. W sezonie, po którym awansowaliśmy do Klasy Okręgowej zdobyłem chyba 34 bramki. Wcześniej z prezesem założyłem się o 30 węgorzy, że jak strzelę 30 goli to za każdego z nich dostanę jednego węgorza (śmiech). Jakoś jednak zakład nie doszedł do skutku. Następnie po awansie graliśmy w „okręgówce”, lecz nas „zabił” przepis związany z młodzieżowcami. Mieliśmy takiego chłopaka, który nie przychodził praktycznie w ogóle na treningi, zaś gdy miał przyjść, to pisał SMS, że ma np. spotkanie klasowe. W większości przypadków młodzież nie garnie się do sportu. Spadliśmy więc do A-Klasy, odszedł Radek Rogowski. W pewnym momencie stałem się takim nieformalnym trenerem, organizatorem, trafiło do nas dwóch zawodników. Obecnie trenerem jest Andrzej Kłosowski. Też staram się pomagać klubowi i w międzyczasie uczęszczam do szkoły trenerów. Stefan Majewski zadzwonił do mnie któregoś razu i zaczął namawiać na tę szkołę. W szkole jest duża selekcja, ponieważ trzeba było być zawodnikiem klubu Ekstraklasy przez minimum 7 lat. Sam nabór do szkoły trenerów trwał chyba z rok. Do niej uczęszczają byli ekstraklasowi piłkarze, czy też byli reprezentanci Polski jak Dariusz Dudka, Grzegorz Wojtkowiak, Radek Gilewicz. Jest tam bardzo wysoki poziom. Wykłady trwają po 10-12 godzin, ale to najwyższa półka piłkarska, czy trenerska. Poruszane są także aspekty psychologiczne. Niedawno pojechaliśmy do Madrytu na staż do Realu. Tam nastąpiło zderzenie z w ogóle inną rzeczywistością. Wszędzie trzeba było pokazywać identyfikatory, ochrona towarzyszyła niemalże na każdym kroku. Kilkanaście boisk, baza wybudowana za wiele milionów. Przechodząc się po bazie można było spotkać wielu byłych wybitnych zawodników jak Raul Gonzalez, czy obecny szkoleniowiec Realu – Santiago Solari. To było wyjątkowe przeżycie, ponieważ nie wiem, ile osób pochodzących z naszego kraju może pochwalić się stażem w zespole „Królewskich”. Teraz rozwijam się jako trener, aktualnie mam licencję UEFA B. Rozważam też taką opcję, aby utworzyć w moich stronach szkółkę piłkarską, zbudować boisko ze sztuczną nawierzchnią. Chciałbym się skupić na powiecie mrągowskim, bądź Olsztynie.
Czy od początku zakładałeś, że będziesz piłkarzem?
Nie, miałem marzenia, które chciałem zrealizować, a jednym z nich była gra w Ekstraklasie. Kiedyś pewnie dla niektórych takie marzenie mogłoby wydawać się śmieszne, ponieważ pochodziłem z miejscowości, z której klub grał w A-Klasie, ale ja wciąż wierzyłem, że uda mi się osiągnąć cel. Od dzieciństwa grałem w piłkę, ale nie był to jedyny sport, który uprawiałem.
Miałeś jakiegoś idola w dzieciństwie?
Jeżeli chodzi o polskich zawodników, to bardzo lubiłem Leszka Pisza z Legii Warszawa. Świetnie wykonywał rzuty wolne, był dobry technicznie. Też fajnie oglądało mi się grę Marka Citki. Kiedy Widzew czy Legia występowały w Lidze Mistrzów, to człowiek skupiał się bardzo na tych meczach. Żyłem w tych czasach, gdzie nastąpiło przejście z czarno-białych telewizorów na kolorowe. Często był problem, ponieważ nie każdy miał telewizję. Z zagranicznych zawodników imponowali mi Christo Stoiczkow, Ronald Koeman, Frank Rijkaard. Byłem fanem reprezentacji Holandii. Ostatnio mieli kryzys, ale teraz są na fali wznoszącej.
Którego z zawodników, z którym grałeś w jednym zespole, uważasz za najlepszego piłkarsko?
Ze wszystkimi grało mi się dobrze. Nie miałem tego problemu, że z którymś z zawodników grało mi się lepiej czy gorzej. Po prostu wykonywałem swoje założenia.
A kogo wyróżniłbyś z zawodników drużyn przeciwnych, przeciwko któremu najciężej Ci się grało?
Nie bałem się grać przeciw komukolwiek. Teoretycznie najlepszy z nich był Robert Lewandowski. Gdy grałem w Cracovii, on grał w Lechu Poznań, a wcześniej kiedy byłem piłkarzem Jagiellonii, on grał dla Znicza Pruszków.
Grałeś może w jakiejś reprezentacji młodzieżowej?
Nie, nie grałem.
Jakie miejsca zwiedziłeś dzięki futbolowi?
Przypomina mi się lot do Stanów Zjednoczonych z Cracovią. Trzeba było uzyskać wizę na wyjazd. Podchodzę do okienka, a obsługująca pani zapytała na ile lat chcę wizę, zaś ja na to: „Jedziemy tylko na obóz, także tylko na ten wyjazd”. Pani z kolei powiedziała: „Ale pan musi dokładnie powiedzieć, na jaki okres czasu pan chce. Na pół roku, rok?”. Zapytałem: „Na ile maksymalnie można uzyskać?”. „Na dziesięć” – odpowiedziała. „No to poproszę na dziesięć!”. Byłem też w Hiszpanii, Grecji, Turcji, najczęściej na obozach. Mimo to można było poznać trochę świata.
Co pozwoliło Tobie zrobić karierę na poziomie Ekstraklasy?
Marzenia, charyzma, wielkie ambicje, charakter. Zawsze staram się być optymistą. Nawet w życiu osobistym stawiam sobie cele, które chciałbym zrealizować. W życiu ponosimy także porażki, które niekiedy są bolesne dla nas. Ale w mojej głowie nie ma czegoś takiego jak porażka. Kiedy nawet jakaś się pojawi, to ja ją tak długo analizuję, myślę o niej i robię wszystko, żeby była ona dla mnie sygnałem do cięższej pracy, do bycia lepszym człowiekiem. Mam taką maksymę, że cały czas jestem głupi, bo cały czas się uczę. Najgorszą rzeczą jest popaść w samozachwyt.
Wycisnąłeś maksimum ze swojej kariery?
Byłem zawodnikiem, który przychodził wcześniej przed treningiem i zostawał dłużej po treningu. Ale gdybym mógł cofnąć czas, to chyba zamieszkałbym na boisku. Rozbiłbym namiot i trenowałbym jeszcze więcej niż trenowałem. Chciałbym móc myśleć tak, jak teraz myślę i mieć ze dwadzieścia lat, jednak czasu się nie cofnie.
A nie żałujesz tego, że nie przeszedłeś do Lecha, kiedy pojawiła się taka możliwość?
Trochę żałuję, bo to był jeden z najlepszych zespołów Ekstraklasy. To niestety jest takie gdybanie. Gdybym nie zerwał więzadeł krzyżowych, gdybym więcej trenował, co by było, gdybym jednak podpisał kontrakt z Eintrachtem Braunschweig… Na te pytania nie ma odpowiedzi.
Czy któremuś z trenerów zawdzięczasz najwięcej?
Trudno jest mi wskazać jakiegoś konkretnego, typowego trenera. Człowiek, którego szanuję, który ma charyzmę i jest uczciwy to na pewno Stefan Majewski. Trener Nawałka, Kubicki. Powiem szczerze: każdy trener, z którym pracowałem, przyczynił się do tego, że znalazłem się tam, gdzie się znalazłem. Uważam, że jeśli jesteś dobrym zawodnikiem i trener dziś nie widzi cię w składzie, to nie znaczy, że jutro też nie będzie ciebie widział lub za tydzień, miesiąc czy dwa miesiące. Jeśli ma się ambicje i jest się dobrym zawodnikiem, to prędzej czy później trener musi postawić na takiego piłkarza. Dlatego nie można myśleć takimi kategoriami, że „ja jestem dobry, ale nie gram, bo trener mnie nie widzi”. To jest tylko takie tłumaczenie dla słabych graczy, przynajmniej ja tak uważam. Najlepiej jest nie palić za sobą mostów, być dobrym człowiekiem, mieć do każdego szacunek.
Masz jakieś niespełnione piłkarskie marzenie?
Zawsze chciałem zagrać w polskiej reprezentacji. Była taka szansa, ale pewne prywatne zawirowania w moim życiu spowodowały, że ostatecznie nie zagrałem w kadrze, bo chyba każdy chce reprezentować swój kraj i to nie tylko w tej dyscyplinie sportu.
Jakie masz rady dla młodych zawodników z Warmii i Mazur?
Przede wszystkim: nauka to podstawa. Szacunek dla rodziny, bo to ma spore przełożenie na sport. Przykładowo, kiedy wiedziałem, że kiedy mecz, w którym gram jest transmitowany to gdzieś pięćset kilometrów dalej przed telewizorem siedzi mama, tata, znajomi. Każdy taki mecz to nie była może jakaś presja związana z moją osobą, ale bardziej chęć pokazania, że w naszym województwie są nieźli piłkarze. Wiadomo, może dla kogoś wielkimi sukcesami jest zdobycie Mistrzostwa Polski, Świata czy Europy, ale dla mnie wielkim sukcesem było to, że pochodząc z Dobrego Lasku, z lasu tak na dobrą sprawę, mogłem pokazać się szerszej publiczności, bo ciężko jest się gdzieś wybić, kiedy pochodzi się z tak małej miejscowości. Trzeba mieć marzenia, nie powinno przejmować się tym, że ktoś się z ciebie śmieje, kiedy czegoś nie potrafisz zrobić, nawet jakiegoś podstawowego ćwiczenia. Także ważna jest praca, trening, uprawianie różnych dyscyplin sportu, nauka języków, bo kiedy zawodnik osiąga sukces i ma możliwość fajnego wyjazdu za granicę, wtedy jego aklimatyzacja przebiega znacznie szybciej. Trzeba pamiętać też o tym, że nie zawsze w życiu wszystko się udaje, ponieważ nie jest przecież tak, że wszyscy będą grać na wysokim poziomie w piłkę. Potrzebne jest też szczęście, ktoś musi cię zauważyć, ale ciężka, sumienna praca przynosi często pozytywne efekty.
Rozmawiali: Mariusz Bojarowski i Emil Wojda.
Fotografie: Archiwum prywatne Przemka Kuliga