#TuZaczynałem – Remigiusz Sobociński

Rozpoczynamy nowy cykl obszernych wywiadów pt. #TuZaczynałem. Będziemy rozmawiać z dobrze Wam znanymi osobami, którzy ruszyli w piłkarski świat, zaczynając swoją przygodę na warmińsko-mazurskiej ziemi…

Pierwszy wywiad przeprowadziliśmy z piłkarzem, którego chyba nie trzeba nikomu przedstawiać… tym bardziej, że on dalej gra! Remigiusz Sobociński – urodzony 11 marca 1974 w Iławie, wychowanek miejscowego Jezioraka, grał w takich klubach jak: Amica Wronki, Jagiellonia Białystok, czy Śląsk Wrocław. Zdobywał Puchar Polski i występował w meczach ówczesnego Pucharu UEFA.

Na spotkanie z Remigiuszem umówiliśmy się w iławskiej kawiarni. Poprosiliśmy o przyniesienie pamiątkowych zdjęć z przebiegu kariery, ale nie spodziewaliśmy się aż takich zbiorów! Miłej lektury 🙂



Jak zaczęła się Twoja przygoda z futbolem?

Tak naprawdę w piłkę zacząłem grać na podwórku, nie było akademii, szkółek, które są obecnie, więc była to czysta pasja. Po zajęciach rzucało się tornister i kolejne 6 czy 7 godzin spędzało się na boisku.

Gdzie grałeś na samym początku Twojej przygody z piłką?

Pierwsze boisko, na którym grałem, mieściło się w Iławie na osiedlu Podleśnym. Było to asfaltowe boisko, co prawda zrujnowane już teraz, bardzo łatwo byłoby połamać tam nogi, ale istnieje ono do dzisiaj. Bramki nadal stoją, pozostały wszystkie dziury w płotach, także mam do tego miejsca sentyment. Mieszkałem 50 metrów od tego boiska. Jedynie, gdzie spędzało się czas to właśnie tam. Ewentualnie skakało się po hałdach z piasku na budowie czy po bloczkach betonowych. Stąd między innymi brała się nasza koordynacja. Potrafiliśmy pójść na „pachtę”, przeskoczyć przez płot, zwinnie uciec, gdy ktoś przyszedł, dzięki czemu człowiek był zwinny jak kot. Obecnie na zajęciach wychowania fizycznego nie przykłada się takiej wagi do rozwijania koordynacji. Z tymi dziećmi, z którymi obecnie pracuję, od samego początku uczyłem ich zwinności, by te dzieci były sprawne fizycznie, ponieważ jest to moim zdaniem podstawowa kwestia odnośnie wychowywania młodych piłkarzy.

Któryś z kolegów z tamtych czasów zaszedł tak daleko, jak Ty?

Z kolegów z podwórka nikt nie miał ambicji do zajścia wyżej. Gdy trafiłem do Jezioraka spotkałem Arka Klimka. Paweł Pasik grał w Zagłębiu Lubin. Oprócz tej dwójki to raczej nikt.

Pamiętasz może w jakie gry piłkarskie graliście kiedyś na osiedlu?

Z gier podwórkowych graliśmy w „warszawiaka”, gdzie trzeba było strzelić 5 goli głową, podawać można było tylko w powietrzu, bramkarz nie mógł z kolei bronić rękoma. Kiedy strzeliło się te 5 bramek, wówczas strzelaliśmy rzuty karne. Jeżeli nie obronił karnego, łapał za słupek i dostawał kopniaka w pośladki lub kopało się też w nie piłką.

Sąsiedzi nie krzyczeli na was, gdy graliście pod blokiem?

Jasne, zdarzało się, że dostawaliśmy reprymendę. Piwnice były pod balkonami na parterze, była taka wnęka, i to była bramka. Szczęściem się złożyło, że jeden z nas mieszkał właśnie na parterze, więc nie było większego problemu, by tam grać, także korzystaliśmy z tego.

Przyniosłeś całą skrzynie pamiątek z przebiegu swojej kariery, ale znajduje się tu również zeszyt podpisany „MEXICO 86”, który za dzieciaka uzupełniałeś wycinkami z gazet podczas mistrzostw świata…

Tak…mama pracowała w przedszkolu i chodziła do pracy na 6:00. Ja wraz z nią wstawałem, po to, by kupić gazetę „Świat młodych” w kiosku. Kupowałem zawsze dwa egzemplarze, ponieważ na jednej stronie było zdjęcie jednej drużyny, a na drugiej stronie zdjęcie drugiej drużyny, więc gdybym kupił jeden egzemplarz, to miałbym tylko jedną fotografię.. Trzeba było zdążyć przed zajęciami w szkole na 8:00, aby zdążyć wyciąć i wkleić te zdjęcia. Gdy zacząłem prowadzić ten zeszyt miałem 12 lat. Stąd zaczęła się ta pasja, która do dziś jest kontynuowana.

Kto był Twoim pierwszym trenerem?

Trener Marek Czachorowski. Mieszkał parę bloków dalej. Przechodził niedaleko boiska, podpatrywał jak gram. Rozgrywaliśmy mecze pomiędzy osiedlami, czy blok na blok. Trener na to chodził, wypatrzył mnie tam i od tego się zaczęło to tak naprawdę. Podejrzewam, że moi rodzice mogli nawet nie wiedzieć, kto był moim trenerem. Kiedyś tak nie było, że rodzice przywozili dziecko samochodem na trening. Nie było też żadnego skautingu.

Jak długo z nim współpracowałeś?

Z trenerem Czachorowskim współpracowałem od wieku juniora do czasów, kiedy trafiłem do seniorów, gdy byliśmy w III lidze, z krótkimi przerwami. Trafiłem na wypożyczenie do czwartoligowego Orkana Zalewo jako osiemnastolatek. Trener Sosnowski po prostu nie widział mnie w składzie. Grał jego syn, który przyjeżdżał tylko na jedną połowę. Musiałem udowodnić swą wartość. Spędziłem tam pół roku. W pierwszej rundzie strzeliłem 11 bramek i iławianie stwierdzili, że trochę szkoda by było, żebym grał dalej w Zalewie, więc wróciłem do Jezioraka.

Jak wyglądały kiedyś turnieje juniorskie?

Za moich młodzieńczych czasów nie było turniejów typu Coca-Cola Cup, czy Puchar Tymbarka. Graliśmy sztywnym systemem ligowym.

Pamiętasz jakiś konkretny mecz lub konkretną bramkę z tamtych czasów.

Nie zapadł mi w pamięć jakiś konkretny mecz w juniorach, ale strzeliłem parę fajnych bramek, po których zdobyciu „ktoś z boku” powiedział, że kreuje się dla mnie świetlana przyszłość. Na starym stadionie X-lecia zagraliśmy bodajże z Polonią Warszawa bądź Górnikiem Zabrze, nie pamiętam zbyt dobrze. U góry był bazar, a na dole graliśmy w piłkę. Pamiętam, że wtedy byliśmy bardzo skupieni podczas treningów. Gra była dla nas pasją, nie zarabialiśmy żadnych pieniędzy w juniorach. Nie było też żadnych roszczeń. Po prostu wiedzieliśmy, że trzeba najpierw coś pokazać, żeby zacząć zarabiać. Często powtarzam synowi, żeby najpierw coś udowodnił, a potem, kiedy zacznie dobrze grać, wówczas pieniądze same przyjdą. Obecnie wygląda to tak, że byle junior kopnie piłkę, zatrudni menadżera, który coś mu powie i wtedy zaczynają się jakieś roszczenia.

Twoim zdaniem kiedyś trzeba było namawiać dzieci do aktywności fizycznej?

Za naszych czasów nie było tak, że dziecko trzeba było namawiać na treningi. To była dla nas jedyna atrakcja. Nie było telefonów komórkowych, nie było konsoli do gier. Jedyne zajęcie jakie było to gra w piłkę, która zużywała się w przeciągu miesiąca i trzeba było kupić kolejną, by móc dalej grać.

Chodziłeś na mecze Jezioraka za młodu?

Oczywiście. Szał na piłkę był niemożliwy. Wystarczy spojrzeć na stare zdjęcia, by móc stwierdzić, co wtedy działo się na trybunach. Górka przy popularnym „orzełku” (pomnik orła, ustawiony w najwyższym punkcie stadionu – przyp. red.) była całkowicie zajęta. Podczas meczów pucharowych niektóre osoby wdrapywały się na dach liceum ogólnokształcącego. Szał był ogromny. Późniejsze prowadzenie klubu niestety skończyło się, jak się skończyło. Ja życzę Jeziorakowi, by się odbudował. Iława potrzebuje sportu, tak, jak cała Warmia i Mazury. Niestety w chwili obecnej jesteśmy piłkarską pustynią.

Pamiętasz swoją pierwszą piłkę i pierwsze buty do gry?

Pamiętam jedynie z opowieści taty, że po mistrzostwach świata w RFN jego znajomy z pracy przywiózł taką skórzaną piłkę, którą po paru latach mi ją wręczył. Ponoć zniszczyłem ją w dwa miesiące. Także od samego początku było widać , że garnę się do sportu. Nie było to może pewne, że będę grał w piłkę zawodowo, ale futbol był u mnie na pierwszym miejscu. Pierwszą parą butów do gry w piłkę były chińskie trampki. Pamiętam także gumowe stomilowskie korkotrampki, w których podczas gry zimą, gdy boisko było zaśnieżone, było strasznie zimno w stopy. Ale to kształtowało charakter i to było ważne. Nie było boisk typu orlik, które są tak równe. Na Sienkiewicza, na bocznym boisku, był czarny żużel i odbywała się tam giełda. Po jej zakończeniu przyjeżdżał pan Edek, który zrównywał żużel i wtedy mogliśmy grać i trenować. Nikt nie narzekał, nie marudził. Podejrzewam, że gdyby rodzic przyjechał teraz i zobaczył swoje dziecko na tego typu boisku, wziąłby je za rękę i powiedział: „co oni robią?”. Na tym nierównym boisku kształtowała się także technika i przede wszystkim charakter, więc miało to swoje plusy. Trener Czachorowski robił treningi indywidualne dla napastników. Po strzałach głową niemalże cała twarz była brudna od pyłu.

Od początku kariery byłeś wystawiany w linii ataku?

Od początku swojej przygody grałem w przedniej formacji. Zawsze interesowało mnie zdobywanie jak największej ilości bramek.

Jak kiedyś wyglądały wyjazdy na mecze?

Kiedyś często graliśmy w Warszawie. Przed wyjazdem jechaliśmy do baru, z którego w kankę brało się grochówkę, bądź żurek z białą kiełbasą i przed Warszawą był taki parking, na którym stawaliśmy zawsze i jedliśmy. Jeśli było się na końcu kolejki, nie można było załapać się kiełbasę, bo starsi zawodnicy zjadali wszystkie. Trzeba było walczyć od samego początku (śmiech).

Jakie miałeś marzenie odnośnie tego, kim chciałeś zostać w przyszłości? Czy w młodzieńczych latach zakładałeś, że będziesz piłkarzem?

Od samego początku wiedziałem, że chcę grać w piłkę, że chciałbym w tym sporcie dużo osiągnąć i koncentrowałem się tylko na ciężkiej pracy na treningach. Uważam, że gdybym urodził się w tych czasach i byłby ktoś, kto by mi podpowiedział za młodu jak co zrobić, bo ojciec nie był tak zainteresowany piłką nożną, bo nigdy nie grał i nie wiedział, na czym to polega, to uważam, że osiągnąłbym jeszcze więcej. Ogólnie nie żałuję tego, co osiągnąłem, ale stwierdzam, że na ten potencjał, który posiadałem, mogłem osiągnąć dużo więcej.

Czy któryś z Twoich kolegów z czasów juniorskich zrobił karierę podobną do Ciebie?

Z czasów juniorskich Arek Klimek, który grał też za granicą, parę meczy w pucharach także zagrał, m.in. z Barceloną, Liverpoolem, także gdzieś ta piłkarska przygoda na całe życie u niego się pojawiła. Iława nie była miastem kreującym takich zawodników, także może z 2-3 graczy zrobiło większe kariery. Do tego grona dołączyłbym Pawła Pasika, który miał epizod w Zagłębiu Lubin. My z Amiką po zdobyciu Pucharu Polski zakwalifikowaliśmy się do europejskich pucharów. Fajnie było zagrać na stadionie Atletico Madryt, Herthy Berlin. Wspomnienia zostają, ale nie ma co żyć historią, trzeba iść do przodu.

Miałeś takie momenty, w których ktoś z rodziny powiedział Ci: „daj sobie spokój, zajmij się czymś innym, czymś, co przyniesie Ci pieniądze”?

Nie, kiedyś wyglądało to inaczej. Dzisiejsza pogoń za pieniądzem jest straszna. Nie ma nawet czasu na spotkania z rodziną. Gdy zaczynałem treningi w Jezioraku, któregoś razu mój wujek przyjechał fajnym samochodem i powiedziałem sobie w myślach wtedy: „kurczę, chciałbym sobie kiedyś takim autem jeździć”. Po kilku latach było mi faktycznie dane jeździć fajnym samochodem. Chęć osiągnięcia czegoś w życiu była główną motywacją do ciężkiej pracy.

Czułeś wsparcie rodziców w realizowaniu swojej pasji?

Tak, jak powiedziałem na początku: podejrzewam, że moi rodzice nawet nie wiedzieli, kto jest moim trenerem. Nie było kiedyś takiego zainteresowania rodziców grą swych dzieci, że rodzice stoją przy płocie, chcąc wcielić się w rolę trenera. Niestety jest to lekka bolączka mniejszych akademii i szkółek. W większych akademiach tego nie ma, bo tam na to nie pozwolą. Niektórzy powinni więc zadać sobie pytanie: czy chcą szkolić dzieci, czy po prostu na tym zarabiać. Ja uważam, że po to trenuję te dzieci, żeby być dumnym z tego, że być może któryś z moich wychowanków zagra kiedyś w Ekstraklasie lub w seniorskiej reprezentacji. Jeśli z takiej mieściny, jak Wikielec będzie taki jeden zawodnik, to będę miał satysfakcję.  Może kiedyś przyjedzie na święta, zadzwoni i będzie chciał się spotkać ze mną. Dla mnie szkolenie dzieci ma charakter przyszłościowy, a nie na tą chwilę. Jeśli dobre szkolenie idzie w parze z sukcesami, to tylko należy się z tego cieszyć. Ostatnio mistrzostwa województwa w kategorii „Orlik” graliśmy siódemką. Nie było innych zawodników na zmianę, tak można kształtować charaktery. Któryś z chłopców został kopnięty, ale nie było nikogo na zmianę, więc zapytałem: „albo grasz, albo schodzisz”. Nie powinno być tak, że dziecko się rozkleja, biegnie do rodzica, które je przytuli. Najlepiej jest samemu zapytać dziecka, czy chce zejść z boiska, czy woli grać dalej.

Zdradź nam kulisy transferu do Amiki?

Kiedyś trzeba było sobie samemu zapracować na wszystko. W rundzie jesiennej strzeliłem 11 bramek w Jezioraku. Zostało to dostrzeżone przez innych. Nie było wtedy menedżerów. Pod koniec rundy w listopadzie odbył się mecz kadr pierwszoligowych i drugoligowych trenera Wójcika. Podejrzewam, że tam ktoś mnie wypatrzył, spojrzał na moje statystyki i parę propozycji się pojawiło. Byłem przymierzany do gry w Wiśle Kraków za czasów, gdy występował tam m.in. Kazimierz Węgrzyn. Przeszedłem tam badania, ale to Amica Wronki okazała się najkonkretniejsza. Był także temat Stomilu Olsztyn, media pisały o takim ruchu, jednak nikt tak naprawdę z klubu nie przyjechał na rozmowę. Przyjechali za to przedstawiciele Amiki. Spotkali się ze mną i z ówczesnym posiadaczem mojej karty zawodniczej – Panem Szynaką w zakładzie meblarskim w Lubawie. Rozmowy na temat transferu trwały dwie godziny, ustaliłem warunki kontraktu i pojechałem do Wronek obładowanym po brzegi Oplem Astrą, dodatkowo miałem w nim duże głośniki. Takie były czasy. Mieszkało mi się tam dobrze, pomimo specyfiki tamtejszych mieszkańców. Żyłem tam od 1998 do 2005 roku. Bardzo dobrze wspominam spędzony tam czas, zagraliśmy przecież w europejskich pucharach. Zdobyliśmy Puchar Polski, zajęliśmy dwukrotnie III miejsce w I lidze (najwyższy ówcześnie poziom rozgrywkowy w Polsce), także odniosłem tam kilka sukcesów.

Transfer z Jezioraka do Amiki był dla Ciebie dużym przeskokiem?

Wyjechałem z Iławy do Wronek, które są mniejszą miejscowością niż Iława, ale czuć było tę otoczkę wielkiego futbolu. Byłem lekko speszony, skrępowany, bo jechałem do ludzi, którzy już grali w I lidze, a ja jako nieznany człowiek byłem osobą pokorną. Jak się okazało byli to normalni ludzie, szybko się zaaklimatyzowałem, zostałem fajnie przyjęty. Dla mnie było to na pewno ogromne wyzwanie, zastanawiałem się, co może mnie tam czekać. Bardzo cieszę się, że podjąłem taki ruch, wszystko wyszło mi na dobre i z pewnością tego nie żałuję.

Jak wyglądały takie wyjazdy, np. na mecz Pucharu UEFA z Atletico?

Amica nie oszczędzała na wyjazdach. Do Madrytu polecieliśmy samolotem, dzień później na to spotkanie przyjechały nasze żony. Wszystko to było sponsorowane przez klub.

Masz jakiś kontakt z kolegami z Amiki?

Mam kontakt z nimi, dosyć dobry nawet. Całkiem niedawno rozmawiałem telefonicznie z Pawłem Kryszałowiczem.

Po 7,5 roku odszedłeś z Amiki. Co było powodem takiego ruchu?

Wtedy trenerem Amiki był Maciej Skorża. Urodziło mi się dziecko, co troszkę odbiło się na mojej formie. Nieprzespane noce dawały o sobie znać, co przełożyło się na dyspozycję. Do tego stopnia, że podejrzewano mnie o to, że imprezuję, jeżdżę na imprezy do Poznania. Postanowiłem udać się na wypożyczenie do drugoligowego Kujawiaka Włocławek. Walczyliśmy tam o I ligę, w rundzie strzeliłem 6 bramek i pojawiła się oferta z Jagiellonii Białystok, która grała wówczas w II lidze. Podpisałem umowę menadżerską z Piotrem Tyszkiewiczem, on dopilnował tego transferu na Podlasie. Ściągnął mnie tam trener Adam Nawałka. Spędziłem tam 3 lata. W pierwszym sezonie biliśmy się o awans, lecz w barażach przegraliśmy z Arką Gdynia. Drugi sezon zakończył się już powodzeniem i awansowaliśmy do elity. Mój trzeci sezon w tym zespole spędziliśmy już na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Współpracę z byłym selekcjonerem wspominam bardzo dobrze. Był zawsze przygotowany perfekcyjnie do każdego treningu. Był bardzo wymagającym szkoleniowcem, nie można było sobie pozwolić nawet na moment rozluźnienia. Już wtedy było widać, że zajdzie daleko, co pokazała przyszłość. Został trenerem kadry i osiągał z nią dobre wyniki, jak ćwierćfinał Mistrzostw Europy. Bardzo cenię sobie tę współpracę, mimo, że nie trwała ona zbyt długo.

Zaliczyłeś kiedyś 4 asysty w jednym meczu ligowym. Bodajże do dziś jest to rekord.

Z Dospelem Katowice zaliczyłem cztery ostatnie podania (Amica wygrała ten mecz 4:0 – przyp. red.). Nie wiem, czy ten rekord jest nadal aktualny.

Jak potoczyły się Twoje dalsze losy?

W Jagiellonii rundę wiosenną sezonu 2007/2008 mieliśmy słabą, klub chciał się pożegnać z częścią zawodników. Przyszedł trener Michał Probierz, byłem z nim na rozmowie. Chciał, żebym został w Białymstoku. Dostałem wtedy propozycję gry w Śląsku Wrocław. Zbiegło się to z moimi problemami rodzinnymi, moja głowa była myślami nie tam, gdzie być powinna i postanowiłem zmienić otoczenie. Z perspektywy czasu trochę żałuję takiego ruchu. W Śląsku podpisałem dwuletni kontrakt, lecz wypełniłem tylko rok umowy, ze względu na to, że otrzymywałem tam mało szans na grę pomimo zapewnień trenera Tarasiewicza, który był moim trenerem w Jagiellonii i to on ściągnął mnie do Wrocławia. Stało się tak głównie za sprawą problemów, o których wspominałem, bo jednak przede wszystkim do gry w piłkę potrzebna jest pełna koncentracja na grze, a nie bycie myślami gdzieś indziej, choć sam słysząc kiedyś takie słowa, nie byłem do końca przekonany do prawdziwości takiej tezy. Rozwiązałem kontrakt ze Śląskiem, odezwał się do mnie trener Wojciech Tarnowski, ówczesny szkoleniowiec Jezioraka, namawiał mnie na powrót i skusiłem się na taki ruch. Był to sezon 2009/2010 w wieku 35 lat. Spędziłem w Iławie 3 lata, Jeziorak w tym czasie upadł przez złe zarządzanie i trafiłem do GKS-u Wikielec. Jestem tu już szósty rok i niedługo okaże się, że byłem w sumie dłużej graczem GKS-u niż Jezioraka, który był moim macierzystym klubem.

Jak to się stało, że trafiłeś do GKS-u Wikielec?

Jeziorak wtedy został zdegradowany z drugiej ligi do okręgówki, Wikielec z kolei był „szczebelek” wyżej, dostałem propozycję stamtąd. To, że Wikielec i Iławę dzieli niewielka odległość na pewno także skłoniło mnie do takiego ruchu, ponieważ nie chciałem się już nigdzie przeprowadzać. Kreowała się dobra przyszłość, perspektywa. Do tego dochodzili koledzy z drużyny, działacze z pasją, pozytywnie zakręceni w tym temacie i pomimo, że nie wyglądało to tak profesjonalnie, jak w poprzednich zespołach, to postanowiłem podjąć wyzwanie i tam spróbować swych sił, co kontynuuje do dzisiaj. To są ludzie, których bardzo szanuję, każda ich decyzja jest przemyślana. Odwrotnie niż było to w przypadku Jezioraka, gdzie to zarządzanie nie miało nic wspólnego z racjonalnością. Lubię wyzwania i pewnie nikt się nie spodziewał, że klub z takiej miejscowości zdobędzie Wojewódzki Puchar Polski, że awansuje do III ligi, że stadion GKS-u będzie miał oświetlenie, że powstanie tam baza treningowa z boiskiem z naturalną nawierzchnią pełnowymiarowym oraz orlikiem.

Jesteś także trenerem młodzieży w GKS-ie…

Przez dłuższy czas namawiano mnie na ten pomysł. Złapałem bakcyla, odkryłem, że się w tym spełniam, fajnie spędzam czas. Mam świadomość, czego brakuje dzieciom, które trenuję. Jeżdżę na różne konferencje, szkolenia, jeździłem też z dziećmi do akademii Lecha czy Legii, coś podpatrzeć, o coś podpytać. Wiem, że te dzieci muszą wykazywać się przede wszystkim sprawnością i zwinnością, muszą także intensywnie pracować, bo to jest podstawą rozwoju. Dobre wyszkolenie techniczne, podania to jest obowiązek, ale przede wszystkim intensywność. Z dziećmi trzeba pracować nieco inaczej, jest troszkę zabaw. Co roku jeżdżę też na Ostróda Cup. Widziałem, jaka jest tam organizacja. Przyjeżdżała Borussia Dortmund i zwróciłem uwagę, jak tamte dzieci grają, jak są ustawione i to na pewno nie jest zabawa z dziećmi. Wychodzę z założenia, że „jak grasz, tak trenujesz i tak, jak trenujesz, tak grasz”. My osiągnęliśmy wicemistrzostwo województwa i myślę, że to jest niewątpliwie sukces tych dzieci, patrząc na ich potencjał. Dla mnie jedynym celem szkolenia jest wytrenować kilka, może z dwóch – trzech takich dzieci, które coś osiągną w przyszłości. Wyniki w takiej kategorii wiekowej są obecnie bardziej sprawą drugorzędną.

Uważasz, że powrót w rodzime strony, do Iławy, nastąpił w odpowiednim momencie kariery?

Zrobiłem sobie małą analizę i uznałem, że troszkę za szybko zdecydowałem się na powrót do Iławy. Z poziomu Ekstraklasy mogłem spróbować jeszcze swoich sił nieco wyżej niż II liga. Byłem w takim reżimie treningowym i zdrowie pozwalało mi na to, żebym w jakimś słabszym zespole Ekstraklasy albo w I lidze mógł z powodzeniem występować. Po czasie mogę stwierdzić, że gdybym wiedział, że Jezioraka spotka to, co go spotkało, to na pewno nie zdecydowałbym się na powrót. No ale niestety dopiero po latach można oceniać, czy był to dobry ruch. Chciałem się odbudować gdzieś i po namowach kolegów zawitałem ponownie na Sienkiewicza 1. Początek w Iławie wyglądał nawet dobrze, ale gdzieś to wszystko zaczęło się sypać i powoli upadać.

Którego z zawodników, z którym miałeś przyjemność grać w jednej drużynie, uważasz za najlepszego piłkarsko?

Paweł Kryszałowicz. Z sentymentem podchodzę do tego zawodnika. Był nieobliczalny, lewonożny, miał niekonwencjonalny drybling, szybszy z piłką niż bez niej, co bardzo rzadko się zdarza. Zagrał wiele meczów w kadrze, pojechał na Mistrzostwa Świata w 2002 roku, gdzie zdobył bramkę w meczu przeciwko USA. Cieszę się, że dane było mi grać z nim w Amice Wronki.

A z zawodników, przeciwko którym grałeś, kogo byś wyróżnił?

Z rywali na pewno zapamiętam Santiago Solariego, obecnie trenera Realu Madryt. Grałem przeciwko niemu w Pucharze UEFA, gdzie grał w barwach Atletico. W meczu we Wronkach „sprzedał mi dwie dziury”, potem już biegałem bokiem, z dystansem, bowiem ponosiła mnie młodzieńcza fantazja i biegałem „na dzika”, a tu raz i drugi i mówię sobie: „aha, spokojnie, muszę opanować emocje i musiałem nieco rozważniej biegać” (śmiech). Widać było, że to był zawodnik, który robił różnicę na boisku. Zresztą cały zespół Atletico był wtedy bardzo silny. Dali nam trochę nadziei w Madrycie, bo przegraliśmy tam tylko 1:0, ale w rewanżu we Wronkach nie pozostawili nam złudzeń, wygrywając z nami 4:1.

Któremu z trenerów zawdzięczasz najwięcej?

Powiem tak: od każdego czegoś się nauczyłem, od każdego coś wyniosłem. Cenna jest wiedza każdego z trenerów i nie chciałbym w tej chwili żadnego wyróżniać. Wiele zawdzięczam trenerowi Czachorowskiemu, który mnie niejako wyciągnął z podwórka, a być może gdyby nie on, to w ogóle bym w piłkę nie grał, także od każdego trenera wyciągnęło się jakąś wiedzę, którą można było potem wykorzystać.

Co pozwoliło Ci osiągnąć sukces? Może jakaś konkretna cecha charakteru?

Nieustępliwość. Nigdy nie lubiłem przegrywać. Zawsze mama opowiadała mi, że nawet grając w grę planszową „chińczyk”, gdy przegrywałem, bardzo się irytowałem, rzucałem pionkami, odchodziłem. Ta cecha jednak później mi się przydała, bo zawsze wychodząc na boisko, trzeba było walczyć o wygraną w każdym spotkaniu.

Miałeś kiedyś jakiegoś idola, bądź zawodnika, na którym się wzorowałeś?

Ronaldo. I ten brazylijski i ten portugalski. Zawsze mi imponowali. Cristiano to tytan pracy. Kiedyś nie było takich osób, które by się zdecydowanie wyróżniały, może z wyjątkiem Diego Maradony. Robił on ogromną różnicę na boisku i był idolem wielu osób.

Czy uważasz, że wycisnąłeś maksimum ze swojej kariery?

Zawsze można więcej zrobić. Sądzę, że w każdej dziedzinie życia można więcej zrobić, tylko czasem brakuje szczęścia, jakiejś podpowiedzi, czyjejś pomocy. Gdybym miał kogoś takiego, jak mój syn ma teraz mnie, to na pewno dużo więcej bym osiągnął. Mimo wszystko jednak nie żałuję niczego, ponieważ „wyrwać” się z Iławy i grać wyżej, to było dla mnie na pewno spore osiągnięcie.

Otrzymałeś kiedykolwiek ofertę gry poza granicami kraju?

Miałem kiedyś ofertę z 1. FC Nuernberg z Niemiec, ale nie miałem wtedy menedżera. Bałem się także bariery językowej, ponieważ nie znałem języka niemieckiego, także temat upadł.

Brak występu w barwach narodowych – czy liczyłeś po cichu na debiut w reprezentacji?

Wydaje mi się, że marzeniem każdego piłkarza jest gra z orzełkiem na piersi. Dane mi to było w nieoficjalnym meczu w 1997 roku.  Z telegazety dowiedziałem się, że mam jechać na konsultację szkoleniową kadry Janusza Wójcika w Koninie. Ale to nie odbyło się wtedy nawet spotkanie towarzyskie, tylko bardziej sparing wewnętrzny. Wójcik powołał wówczas zawodników i z pierwszej ligi i z drugiej. Było to w 1997 roku. Nie było wówczas powołań, które przychodziły pocztą na adres klubu zawodnika. Żałuję tego trochę, że nie zagrałem w reprezentacji, bo po to się gra w piłkę, żeby grać o najwyższe cele, trofea i dumnie reprezentować kraj.

Masz jakieś niespełnione piłkarskie marzenie?

Zagrać z Realem Madryt, albo wystąpić w meczu na Santiago Bernabeu (śmiech). Jest to moja ulubiona drużyna, także występ na tym stadionie byłoby dla mnie fajnym przeżyciem. Miałem jednak okazję obejrzeć na żywo „Gran Derbi” (mecz z FC Barcelona – przyp. red.) w 2011 roku. Pojechaliśmy ze znajomymi bez biletów, tak spontanicznie. Udało nam je się kupić w kasie. Padł wtedy wynik remisowy 1:1, a bramki po rzutach karnych zdobyli wtedy Cristiano Ronaldo i Leo Messi.

Gra po pięćdziesiątym roku życia – realne do osiągnięcia przez Ciebie, czy tylko sfera marzeń? 🙂

Obecnie gram z pasji od tego sportu. Uwielbiam grać w piłkę i dopóki pozwoli mi na to zdrowie, będę grał, nieważne, czy będę miał skończone 50 lat czy 55, to nadal będę grał. Też mam małą samokrytykę i jeśli uznam, że nie będę nadążał za grą, czy nie będę już dawał rady biegać, to nie mam zamiaru się ośmieszać i męczyć dalej. Sport był u mnie na pierwszym miejscu, zwłaszcza, że ma to dobry wpływ na organizm. Ważę wciąż tyle samo, ile ważyłem, gdy odchodziłem z Jezioraka do Amiki, więc mam nadzieję, że jeżeli będą mnie omijały kontuzje, to będę wciąż kontynuował swoją przygodę z futbolem. Do tego momentu jeszcze musi minąć 6 lat, także to jeszcze szmat czasu. Zobaczymy. Nie mówię „tak”, nie mówię „nie”, bo wszystko zależy od zdrowia. Piłka jest moją pasją i mimo, że czasem na trybunach słyszę głosy: „ej, dziadek, daj sobie spokój”, strzelę czasem bramkę i wtedy zamykam usta takim osobom.

Chciałbyś zagrać w jednej drużynie seniorskiej ze swoim synem?

Były takie marzenia, żeby zagrać z synem w jednej seniorskiej drużynie, lecz obecnie analizując całą sytuację wolałbym, żeby w Wikielcu już go nie było, kiedy osiągnie wiek seniora. Dla jego rozwoju lepiej byłoby, żeby za 2 lata, kiedy osiągnie wiek seniora, grał gdzieś indziej, choć takie marzenie na pewno fajnie byłoby zrealizować.

Masz jakieś rady dla młodych adeptów piłki nożnej z naszego województwa?

Moje rady, z okresu, kiedy ja byłem młody, obecnie nie miałyby racji bytu, ponieważ czasy zmieniły się diametralnie. Ciężka praca, z pokorą. Chęć czerpania zysków z gry w piłkę nożną, trzeba przełożyć najpierw właśnie na ciężką, pokorną pracę. To zawsze powtarzam synowi, że gdy będzie ciężko pracował, kiedy będzie dobry, to pieniążki same przyjdą. Jak kiedykolwiek inaczej spojrzy na piłkę nożną niż w ten sposób, będzie zgubiony. Wiem to z własnego doświadczenia. Kiedy zostawałem wicekrólem strzelców w rundzie jesiennej, na co sumiennie pracowałem, wówczas propozycje gry same się pojawiły. Jeżeli człowiek ciężko pracuje, ma tego efekty, które są na boisku widoczne to nie ma opcji, że ktoś nie zainteresuje się, nie przyjedzie, nie poobserwuje takiego gracza, nie porozmawia. Obecnie najgorsze jest to, że menadżerowie troszkę mieszają zawodnikom w głowach, bo jak wiadomo, każdy chce zarabiać. Przyjedzie jeden menadżer, po jednym dobrym zagraniu powie, że zawodnik jest bardzo dobry, nakręci rodziców, podpiszą umowę i nie znajduje mu dobrego klubu, a zawodnik musi mu płacić.


Rozmawiali: Mariusz Bojarowski i Emil Wojda.
Fotografie: Archiwum prywatne Remigiusza Sobocińskiego